Muzyczna „mitologia” (18). Nauczyciel muzyki kolegą… Orfeusza?
Autor: Rafał Ciesielski
Przysłowia są mądrością narodu – warto więc im się niekiedy przyglądać. Wśród rozmaitych przysłów i powiedzeń znajdują się takie, które kierowane są do konkretnych osób. Za nimi idą na ogół życzenia dobra i pomyślności. Są też jednak i takie, które kryją złe życzenia, które mają sprawić, by ktoś miał kłopoty, by coś mu się nie udało, by zmagał się z trudnościami… Zwykle doskonale wiadomo, jaką wymowę ma dane powiedzenie, do jakiej kategorii (tych „dobrych” czy tych „złych”) można je zaliczyć. Zwykle… To znaczy, że są tu i takie powiedzenia, których istota zdaje się być nie do końca jasna i jednoznaczna, podatne na różne odczytania i interpretacje. Powiedzenia takie dają się w związku z tym wykorzystywać w różnych i to często zupełnie odmiennych sytuacjach, kontekstach i intencjach.
Przykład? Proszę bardzo. I to z naszego, edukacyjnego, podwórka. Jeśli usłyszymy kierowane do nas powiedzenie: „obyś cudze dzieci uczył”, to jest to dla nas życzenie, z którego powinniśmy być zadowoleni i dumni, czy już mamy widzieć swoje życie w czarnych barwach? Czy na wypowiadającego tę sentencję powinniśmy się obrazić, czy być mu wdzięczni za dobre słowo? Czy takie życzenie złożylibyśmy komuś bliskiemu, życząc mu dobrze, czy swemu najgorszemu wrogowi? I tu pojawia się problem z gruntu „mitologiczny”. Co bowiem w tym powiedzeniu jest prawdą, a co mitem? Jego wymowa jest pozytywna czy negatywna? Uczenie cudzych dzieci to przywilej czy raczej… dopust boży? To życzenie dobra czy raczej rodzaj przekleństwa?
Powiedzenie to, jak wiele mu podobnych, nie jest weryfikowalne w kategoriach prawdy czy fałszu w oparciu o jakiekolwiek ścisłe kryteria, wyznaczniki czy ustalenia. Jego wymowa, sposób interpretacji i ostatecznie intencja jego wypowiedzenia, a w konsekwencji - odczytanie – pozostaje w zależności od sytuacji, w jakiej zostało użyte. Jeśli na przykład w danych warunkach (w danej kulturze, społeczności, państwie, środowisku) status uczącego (nauczyciela, mistrza, guru, promotora itd.) jest wysoki (jest on szanowany i ceniony, a jego profesja uznawana jest za społecznie ważną), skierowanie tego powiedzenia do kogoś będzie traktowane jako gest uznania i życzenie mu dobrej przyszłości. Gdy ów uczący funkcjonuje w warunkach, w których zajmuje niską pozycję bądź jest ledwie tolerowany, życząc komuś uczenia innych, przeciwnie – w istocie skazujemy go na dość pośledni żywot. Sposób odczytywania takich wieloznacznych i uwarunkowanych sytuacją powiedzeń zależy więc od kontekstu społecznego, od rodzaju postrzegania danego zjawiska czy dziedziny w określonym środowisku.
A jak to jest dziś u nas? Jaką wymowę nadaje temu powiedzeniu ów społeczny kontekst? Jak każdy z nas (zakładam, że czytelnikami „Wychowania Muzycznego” są w przewadze ci, którzy zaliczają się do osób uczących w szerokim pojęciu tego słowa) odczytałby to powiedzenie skierowane do niego tu i teraz (w brzmieniu: obyś cudze dzieci uczył muzyki)? Z dumą i satysfakcją, czy z rozgoryczeniem i żalem? Odpowiedź na to pytanie to zarazem określenie statusu profesji uczących muzyki w naszej kulturze, w naszym społeczeństwie, w naszym systemie edukacyjnym. Jest bowiem tak, że poza swą pragmatyczną przydatnością (doraźnym złożeniem komuś dobrych lub złych życzeń), sposób stosowania wielu powiedzeń pozwala uchwycić rozmaite preferencje i hierarchie właściwe kulturze, w której dane powiedzenie zostało użyte. Jeśli zatem potraktujemy je jako życzenie pracy mozolnej, mało satysfakcjonującej, mającej niski prestiż społeczny, a przy tym jako życzenie o charakterze pomniejszającym nasze aspiracje i zasadniczo kierujące nas ku siermiężnej przyszłości, oznaczałoby to, iż tak właśnie postrzegamy profesję nauczyciela muzyki. Jeśli taką intencję miał też wygłaszający to powiedzenie, podzielałby on to samo przekonanie.
I tak to chyba u nas obecnie jest, iż w społecznym obiegu funkcjonuje ono w takiej właśnie aurze, tak jest rozumiane i stosowane. U nas obecnie – to znaczy, że rozumienie to może ulegać – i ulega – zmianom. Jest ono bowiem częścią danej kultury, uwarunkowane jest jej regulacjami i tradycjami, jej kondycją, stanem jej instytucji, priorytetami, a tu w szczególności stanem kultury muzycznej, sposobem pojmowania i traktowania muzyki w wymiarze społecznym itd. Zmiana nie dokonuje się jednak łatwo i szybko, nie można też jej zadekretować. Na przestrzeni kilku dziesięcioleci ranga nauczyciela muzyki (i muzyki jako szkolnego przedmiotu) obniżała się, tyleż samo będzie prawdopodobnie wymagało jej podniesienie. Utrwalił się pewien mit, który, jak to mit, niełatwo będzie teraz obalić.
Tymczasem nauczyciel muzyki funkcjonuje w jakiejś zmitologizowanej rzeczywistości. Jest promotorem najpiękniejszej ze sztuk (a twierdzili i twierdzą tak nie tylko muzycy!), a zarazem znaczenie jego działań zdaje się być wobec tego stwierdzenia… odwrotnie proporcjonalne. Promuzyczne działania są wszak bagatelizowane i marginalizowane, niezmiennie umniejszana jest ich ranga i rola - tak w odniesieniu do jednostek, jak i w wymiarze społecznym. Nauczyciel działa też w niezmiernie zmitologizowanej dziedzinie, obalać musi wiele muzycznych mitów - jak tu, na przykład, wobec nastolatka obalić mit(?) o wyższości disco polo nad Beethovenem? Mitologizacja sięga już też samego systemu kształcenia nauczycieli muzyki, gdzie podczas studiów nacisk zamiast na orientację edukacyjną kładzie się zwykle na orientację artystyczną. Ta jest preferowana zarówno przez system, jak i przez samych studentów. Absolwent kreowany jest w pierwszym rzędzie na artystę (bo ta profesja ma jeszcze jakiś prestiż), w najgorszym zaś razie pozostaje nauczycielem. Ten swoisty nacisk (kompleks?) ma nota bene swoje miejsce nawet w nazwie kierunku odnośnych studiów, gdzie dwukrotnie znajdujemy odwołania do obszaru sztuki: edukacja artystyczna w zakresie sztuki muzycznej (a można by prościej i czytelniej, ale wtedy mniej „artystycznie”: edukacja muzyczna). To wszak jakiś gest samoobrony przed niskim statusem zawodu nauczyciela, przyznawanie się do trochę – ale zawsze – wyższej w hierarchii profesji artysty. To, że często studentowi brak realnych predyspozycji artystycznych, a chciałby (i może) być świetnym pedagogiem, pozostaje tajemnicą poliszynela. Mało efektywny pozostaje też system kształcenia nauczycieli muzyki od strony jego poziomu. Powód zasadniczy: kandydaci na studia są absolwentami powszechnej edukacji muzycznej, ich orientacja (bo wszak nie wiedza czy umiejętności) w dziedzinie muzyki wymusza często rozpoczynanie nauki muzyki ab ovo, od muzycznego abecadła. Na studiach! To chyba jedyny taki przypadek w odniesieniu do dziedziny, z którą uczeń zapoznawał się wszak przez kilka lat w ramach lekcji muzyki.
Koło (błędne) tu więc się zamyka. W którym miejscu i jak je przerwać? Czy można zbudować (odbudować?) pozycję nauczyciela muzyki jako profesję samodzielną, niezależną i niepodpinającą się pod inne? Z pewnością tak. Potencjalne warunki takiej odbudowy mieszczą się w trzech obszarach: przekonań społecznych, systemu edukacji i środowiska związanego z funkcjonowaniem nauczycieli muzyki. Na zmiany w pierwszym obszarze musimy poczekać (w istocie traktować je trzeba jako ewentualny rezultat zmian w pozostałych obszarach), na obszar drugi wpływ mamy niewielki (ileż to już razy w tej sprawie płynęło do odnośnych czynników wiele mądrych słów). Pozostaje obszar trzeci, w jakiejś mierze zawiadywany przez nas samych - nawet jeśli nie w kwestiach formalnych, to na pewno w teorii i praktyce postrzegania tej profesji, kształtowania jej profilu, kreowania sposobów funkcjonowania, tworzenia jej tożsamości, pozytywnego o niej myślenia… Bowiem – bycie nauczycielem to wszak bycie rzecznikiem muzyki, jej promotorem, posiadanie możliwości otwierania wielu młodym ludziom świata muzyki, pełnienia roli ważnej społecznie, by nie powiedzieć – misji. W takim kontekście powiedzenie: „obyś cudze dzieci uczył” całkowicie zmieniłoby swą dotychczasową wymowę: urosłoby do rangi życiowego wyzwania, szansy, jaką społeczeństwo daje tym nielicznym, by kształcili jego kolejne pokolenia, do nieledwie elitarnego przywileju… Wówczas nauczyciel mógłby stać się częścią innej „mitologii”, jednym z rzeczywistych, mitologicznych bohaterów. Mógłby stanąć obok Orfeusza – tego, który, kierując ku muzyce jako najpiękniejszej ze sztuk, jej mocą poruszał nawet kamienie…