Animacja i antropologia
Autor: Grzegorz Godlewski
Artykuł z numeru 2/2011
Kilka lat temu Instytut Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego zrealizował projekt, którego efektem było wypracowanie nowego modelu kształcenia akademickiego w dziedzinie animacji kultury. W ramach projektu została również wydana książka Animacja kultury. Doświadczenie i przyszłość z której pochodzi prezentowany tekst Animacja i antropologia. Esej, mimo upływu lat, nic nie stracił na aktualności; wyraziście opisane w nim nasze współczesne problemy kulturowe, wręcz – można powiedzieć – problemy kultury polskiego społeczeństwa, dzisiaj zdecydowanie bardziej się unaoczniły. Autor w tekście wskazuje też najpilniejsze i najważniejsze zagadnienia, jakie powinna podjąć edukacja kulturalna.
Redakcja
Mijający okres transformacji to czas, w którym kultura podlegała generalnym przekształceniom: ustrojowym, ekonomicznym, administracyjnym. Niektóre z nich były przewidywane i pożądane – jak zniesienie kontroli i presji ze strony państwa realnego socjalizmu. Inne były przewidywane, lecz budzące niepokój – to zwłaszcza poddanie kultury mechanizmom rynkowym. Ale już w fazie transformacji ujawniły się okoliczności nieprzewidywane, zaś spodziewane zmiany zaczęły przynosić niespodziewane skutki.
Zmianą najbardziej spodziewaną i pożądaną było zdobycie przez kulturę „wolności negatywnej” – wolności od wielu ograniczeń zewnętrznych i wewnętrznych. Kultura uwolniła się spod cenzury, represji i ideologicznych roszczeń państwa, a zarazem spod presji patriotycznych i moralnych powinności; znikły też zewnętrzne bariery utrudniające jej kontakt ze światem. Miało nastąpić Wielkie Otwarcie, zrzucenie zbędnego balastu, prostowanie pleców, wyzwolenie sił dotąd uśpionych lub skrępowanych. I tak się stało rzeczywiście. Tyle że otwarcie to przyniosło również niespodziewane owoce. Oto zdjęcie z ramion twórców „płaszcza Konrada” pozbawiło ich dzieła powszechnego rezonansu, a ich samych – charyzmy społecznej. Kultura polska straciła nimb wyjątkowości, zrodzony z jej cierpień i posłannictwa dziejowego. Nie do końca rozpłynęła się i zanikła szczególność polskiego losu – owo nieustannie zadawane pytanie: „Jakiej filozofii (sztuki, kultury...) Polacy potrzebują?” – ale przestała ona decydować o treściach kultury.
Wejście w obieg kultury globalnej przyniosło nowe impulsy, ale przede wszystkim postawiło nas przed problemami i dylematami, z którymi Zachód zmaga się już od jakiegoś czasu. Dylematom tym i problemom – wcześniej znanym nam zazwyczaj z drugiej ręki –przyglądaliśmy się dotąd z niejaką pobłażliwością, z jaką „ludzie bezdomni” zwykli traktować kłopoty sytych mieszczuchów. Ale gdy już znaleźliśmy się „we własnym domu”, okazało się, że ożywczy powiew wielkiego świata niesie ze sobą te same wyzwania i zagrożenia, które wcześniej wydawały nam się błahe bądź pozorne; że za włączenie się do „globalnej wioski” musimy płacić tę samą co inni cenę, powiększoną jeszcze o koszty wydobywania się z gorsetu realnego socjalizmu. Najpierw, bez większego rozgłosu, prawie niepostrzeżenie, zaczęły się pojawiać forpoczty McŚwiata – „amerykańskiej", choć globalnej, kultury masowej. Zrazu nie budziły większych obaw, traktowane jak niegroźne gadżety, zorientowane na potrzeby najniższe, dotąd tłumione przez socjalistyczną pedagogię. Nim spostrzegliśmy, przed jakim wyzwaniem stawia nas świat McDonalda i Macintosha, zawitały do nas poglądy o wyczerpywaniu się mocy twórczych kultury zachodniej, o dezintegracji świata nowoczesnego, o zaniku wartości trwałych i uniwersalnych – i nieoczekiwanie natrafiły w Polsce na podatny grunt, przystając do stanu dekompozycji, w jakim znalazła się rodzima kultura wraz z odzyskaniem wolności. Wyrwanie się z kleszczy opresji i sprzeciwu, w którym trwaliśmy przez dziesięciolecia, przyniosło erozję obowiązujących dotąd kanonów i autorytetów, których rekonstrukcja okazała się tym trudniejsza, że siły destrukcji nie wygasły, przeciwnie, zyskały zupełnie nowe, nieoczekiwane impulsy.
Stan dezorientacji, towarzyszący procesowi radykalnych przewartościowań, zyskiwał w ten sposób źródło usprawiedliwienia. Pojawiła się, na swój sposób pociągająca, propozycja zadomowienia się w chaosie. Przyjmowana bez świadomości, że inny jest przecież chaos schyłku (mniejsza już o to, rzeczywistego czy pozornego), inny – chaos przesilenia. A przecież każdy z nich kryje w sobie odmienne możliwości i wymaga odmiennych postaw. Od ich rozpoznania zależą szanse realizacji podstawowego zadania, jakie przed nami stoi: pracy nad rekonstrukcją wzorów i wartości kultury polskiej. Jest to zadanie praktyczne i poważne, z odpowiedzialności za jego podjęcie nie zwolnią nas żadne przepisywane od innych manifesty.
Z drugiej jednak strony nie jest żadną receptą na problemy rodzimej kultury egzorcyzmowanie napływających z obcych krajów miazmatów i nawoływanie do skupienia się wokół ogniska rodzimych tradycji. Historyczne przekształcenia są nieodwracalne, a jednym z ich współczesnych znamion jest to, że kultury narodowe przestały być samowystarczalne i nie sposób utrzymać ich we wzajemnej izolacji. I wcale nie chodzi tu przede wszystkim o planowe procesy integracyjne, lecz o rosnącą mobilność i ruchliwość społeczeństw oraz rozwój środków komunikacji, dla których granice państwowe przestają stanowić jakąkolwiek przeszkodę.
Przy tej perspektywie dostrzec można, że istotne przeobrażenia rodzimej kultury zmuszają do przekroczenia praktykowanych dotąd sposobów jej ujmowania i definiowania. Nie tylko bowiem tracą na znaczeniu – a przynajmniej zmieniają swoją funkcję – zewnętrzne granice państwowe; niepewne i względne stały się również wewnętrzne ramy, w których zwykliśmy mieścić naszą tożsamość zbiorową. Poza oficjalnym „patriotyzmem”, który w minionych dekadach narzucany był przez państwową ideologię i socjotechnikę władzy, także tradycyjny romantyczny paradygmat narodowości – którego ostatnim wcieleniem była zapewne wczesna „Solidarność” – stracił, choć z innych powodów, wiele ze swojej integracyjnej siły. Doprowadziło to do postępującego rozkładu podstawowych systemów wartości, symboli i modeli postaw społecznych. Nawet samo pojęcie narodu, nadużywane w sporach politycznych i przekształcające się pod wpływem integracji ekonomicznej i kulturalnej na poziomie globalnym i europejskim, przestało być w pełni czytelne.
Problemy społeczeństw stanowiących organizmy pozbawione wspólnej ramy powszechnych sądów i przesądów – skazane na zróżnicowanie, na wielość trudnych do uzgodnienia interpretacji świata – przestają być dla nas „cudzymi problemami”, oglądanymi z bezpiecznej perspektywy rodzimego ładu. To z niego samego wyłaniają się teraz nowe grupy i formacje, które tożsamość swoją budują z jakości znacznie bliższych praktyce codzienności niż wspólny język, zbiorowe tradycje i doświadczenia historyczne. Zresztą i te czynniki wielkiej wspólnoty narodowej przestają być jednoznaczne, a zatem wspólne: zaczynamy mówić różnymi odmianami polszczyzny, z coraz większym trudem rozumiejąc się nawzajem, a tradycje i doświadczenia historyczne podlegają coraz bardziej rozbieżnym interpretacjom, ocenom i wyborom.
Zróżnicowanie kulturowe współczesnego społeczeństwa polskiego jest tyleż oczywiste, co słabo jeszcze rozpoznane. Odrębności najgłębsze i najistotniejsze nie ujawniają się w istniejącym układzie orientacji politycznych, wymykają się też klasycznym ujęciom stratyfikacji społecznej. Nawet jeśli odrębności te odnoszą się jakoś do tradycyjnych kategorii socjologicznych, to napełniają je nowymi treściami, rozsadzają lub wywracają na nice. Ludzi o podobnym wykształceniu różnić będzie to, gdzie i po co je zdobywali i jak je wykorzystują; społeczności lokalne ułożą się na continuum od „małej ojczyzny” do grupy zjednoczonej postawą „tylko nie na moim podwórku”; wyznawcy tej samej religii podzielą się w zależności od stosunku do prawd swej wiary i jej instytucji. Nie chodzi już o to, że zabrakło powszechnie uznawanych autorytetów i nie ma zgody co do kanonicznych wartości, sposobu ich rozumienia i urzeczywistniania. Różne grupy i formacje – w tym zwłaszcza różne pokolenia – żyjąc na pozór w tym samym czasie i przestrzeni żyją w istocie w różnych światach. Mają swoje własne słowniki i konstelacje symboli, kategorie poznawcze i wzorce uczuć, formy komunikacji i modele przyjaźni, mity i projekty przyszłości. To już nie tylko odmienne środowiska czy warstwy społeczne – to odmienne kultury.
Trzeba to powiedzieć dobitnie: społeczeństwo polskie, o rzadkiej na tle innych społeczeństw jednolitości etnicznej, stało się – i pozostanie w dającej się przewidzieć przyszłości – wielokulturowe, by nie rzec „wieloplemienne”. I w tej właśnie postaci ujawniać się będzie na wszelkich polach życia publicznego. Szanse polskiej demokracji, nasze szanse pomyślnego życia zbiorowego, będą zależeć od tego, w jakiej mierze te zróżnicowane podmioty społeczne znajdą dla siebie przestrzeń realizacji swoich celów i potrzeb, praktykowania swojej kultury, wśród innych i wobec innych. Nie jest to i nie będzie koegzystencja harmonijna – interesy i aspiracje odrębnych grup kulturowych żyjących w tej samej niszy społecznej muszą ze sobą konkurować, o ile nie ścierać się nawzajem. Tym bardziej, że w społeczeństwie, w którym słabnie nadrzędna dominanta kulturowa, każda grupa jest – lub choćby bywa – mniejszością. A mniejszości, zwłaszcza dopiero co wyłonione, rzadko kiedy czują się bezpiecznie; z poczucia zagrożenia rodzi się zaś agresja.
Aby to współistnienie mniejszości nie sprowadziło się do walki wszystkich ze wszystkimi, trzeba przede wszystkim ich istnienie przyjąć do wiadomości. Wielka wspólnota narodowa jest wciąż czymś więcej niż rubryką w paszporcie, a hasła solidaryzmu społecznego nadal potrafią mobilizować do pospolitego ruszenia – zwłaszcza w obliczu klęsk żywiołowych czy cierpień niewinnych – ale to nie one przede wszystkim definiują realne podmioty społeczne. Te zresztą same się dopiero definiują, a nie znajdując odpowiednich miar i wag ani w ustalonych strukturach życia politycznego, ani w istniejącej sieci instytucji publicznych, zmuszone są czynić to poza oficjalnymi formami życia zbiorowego, a często też poprzez ich kontestację. Tak powstaje zarzewie anarchizacji życia społecznego; doświadczyliśmy już pierwszych jej przejawów. Jest to zagrożenie poważne, bo choć żadna konkretna instytucja demokratycznego ładu ani żaden jej funkcjonariusz nie są nietykalną świętością, to sam ten ład wymaga bezwzględnej ochrony. By to zapewnić, więcej, by uruchomić całą jego potencjalną sprawność, trzeba jednak przystosować jego formy i sposoby działania do realnych kształtów zbiorowości, której ma służyć. Do czego prowadzą próby przystosowania społeczeństwa do systemu – wiemy bowiem aż za dobrze.
Aby procesy te nie zagroziły samym podstawom życia zbiorowego, trzeba przede wszystkim zdać sobie sprawę z całej naszej nowej, wyłaniającej się wielopodmiotowości. Wymaga to odrzucenia lub choćby zrewidowania wielu tradycyjnych przekonań na temat nas samych. Może to być bolesne, ale podtrzymywanie iluzji może okazać się boleśniejsze. Trzeba więc zdobyć się na dostrzeżenie wokół nas, wśród nas czy wręcz w nas samych nie tylko odmienności, ale też egzotyzmu, a nawet obcości. Wielokulturowość współczesnej Polski nie sprowadza się bowiem do zróżnicowania gustów, rozrywek czy strojów; sięga dalej i głębiej, aż do samych podstaw widzenia i rozumienia świata. Zasada relatywizmu kulturowego, wedle której poznać innych można, tylko przyjmując ich punkt widzenia, stosuje się nie tylko do plemion z dżungli amazońskiej, ale i do tych plemion, których przedstawicieli mijamy co dzień na ulicy. Trzeba więc zobaczyć siebie w innych i innego w sobie. To niebywale trudne, ale niezbędne, o ile mamy nie tylko żyć obok siebie, nie tylko tolerować się nawzajem, ale trwale i sensownie współistnieć.
To w istocie trudne niebywale, ale trudności na tym się nie kończą. Polska wielokulturowość, nawet jeśli gwałtownie wytrąca nas z utartych kolein i zmusza do odkrywania obcości w macierzystym społeczeństwie, jest wciąż szansą. Stanowi potencjalne źródło bogactwa kultury i jej wigoru, żyzny grunt dla rozwoju twórczości, także tej, której terenem są powszednie przestrzenie międzyludzkie; może też stać się szkołą umiejętności i postaw niezbędnych w świecie otwierających się granic. Tymczasem jednak istnieje – i błyskawicznie się rozrasta – jeszcze jeden wymiar współczesnego doświadczenia kulturowego, który nawet tę trudną szansę stawia pod znakiem zapytania. McŚwiat, multimedialny świat masowej konsumpcji kulturalnej, okazuje się czymś daleko więcej niż strumieniem tandetnych gadżetów i błyszczących opakowań. Wyposażony w instrumenty ekonomicznej i organizacyjnej skuteczności, zyskuje powszechną władzę nad ludzkimi umysłami, uczuciami i ciałami. To już nie kwestia obniżenia poziomu kultury i jej komercjalizacji – w końcu wyrzekaniem na nie żywi się kultura wysoka nie od dziś. To już nie wstydliwa strefa, w którą każdy z nas, choćby potajemnie, czasem się zapuszcza. To nowa postać kultury, nowy typ doświadczania świata, groźny nie tyle sam w sobie, ile ze względu na swe roszczenie do wyłączności.
Jest to, najkrócej mówiąc, świat zbiorowej halucynacji, coraz doskonalej imitującej i zastępującej rzeczywistość. Różne jego warianty – światy supermarketu i McDonalda, kolorowych pism i reklam, widowisk telewizyjnych i przestrzeni komputerowych – próbują, każdy z osobna i wszystkie razem, stworzyć iluzję oddzielnego, kompletnego świata, z którego nie ma powrotu do rzeczywistości. Świata, w którym jedyna zakładana aktywność to wybór z przedstawionej oferty, poddanie się przyjemnościom konsumpcji i masażu zmysłów.
Apokaliptyczne wizje związanych z tym zagrożeń nie są przesadzone, nawet jeśli nie wszystkie z nich jeszcze się u nas pojawiły. Ten fantomatyczny McŚwiat jest bowiem w naszych warunkach szczególnie atrakcyjny. Zapraszając do kosmosu światowej pop-kultury, zdaje się pozwalać na błyskawiczne odrobienie cywilizacyjnego zapóźnienia i awans kulturalny. Leczy rodzime kompleksy, wykorzystując słabe strony natury ludzkiej. Nie chodzi tu nawet o snobizm czy skłonność do życia ułatwionego, lecz o możliwość pozbycia się ciężarów świeżo zdobytej wolności, które okazują się nie mniej trudne do zniesienia niż zrzucone już jarzma. Ta wolność jest wyzwaniem: wymaga konfrontacji z rzeczywistością i wzięcia odpowiedzialności za jej kształtowanie. Wymaga dokonywania wyborów i ponoszenia konsekwencji. I to bez żadnych gwarancji powodzenia i bezpieczeństwa.
McŚwiat przyćmiewa i zagłusza te problemy – jest współczesną propozycją „ucieczki od wolności”, zdania się na niewidzialne autorytety, podsuwające wzory masowej konsumpcji dóbr i wrażeń. Propozycja to tym bardziej nieodparta, że stwarza pozór swobody indywidualnych wyborów, nie odstręcza też żadnym fanatyzmem czy agresją. Przeciwnie, mimo całej swojej fascynacji przemocą jako towarem, wszelkie realne konflikty przekształca w obrazy, którym widowiskowość odbiera wszelkie cechy realności. W tym świecie planowanych zaskoczeń znajdują wyraz tylko te problemy, dla których istnieją gotowe rozwiązania, i tylko te aspiracje, które można zaspokoić, korzystając z wachlarza oferowanych usług. Oto świat spełnianej utopii: realizuje wszystkie marzenia, bo sam je tworzy.
Realne życie, opuszczone przez zahipnotyzowanych konsumentów złudzeń, rzecz jasna, nie zaniknie. Gdy jednak zostanie przesłonięte ekranem zastępczych doświadczeń, może ulec marginalizacji i regresowi albo też niekontrolowanym odkształceniom. Rozbicie społeczeństwa na odrębne plemiona otwiera pole obcości i konfliktu, których ucieczka w świat fantomów wcale nie unicestwi. Złączeni pozorną wspólnotą feerycznych doznań członkowie tych plemion nie będą w stanie zdobyć się na trud rozpoznania własnych i cudzych odrębności, bez czego niemożliwe jest budowanie wspólnoty realnej.
„Globalna wioska” to bowiem metafora bałamutna. Wspólnota, jaką oferuje, jest cienka i wątła jak tekturowe dekoracje w parku rozrywki. Zniszczyć ją może każdy wstrząs w świecie realnym, a wtedy jej uczestnicy zbudzą się w rzeczywistości, której nie znają ani nie rozumieją, i staną naprzeciw siebie, czując, jak – nie wiedzieć czemu – zaciskają im się pięści.
Konsumenci złudzeń, zdeprawowani masową ich podażą, tracą zdolność poruszania się w świecie rzeczywistym, zmagania się z jego oporem i kształtowania go wedle własnych projektów. Tracą zdolność do podejmowania takiego trudu i czerpania satysfakcji z jego rezultatów. Tymczasem rzeczywistość polskiej wielokulturowości jest potężnym wyzwaniem. Trzeba ją do końca ujawnić, z całą jej komplikacją, ze wszystkimi napięciami i antagonizmami. Trzeba znaleźć dla niej takie formy, dzięki którym konfrontacja zróżnicowanych podmiotów społecznych nie będzie pozostawiała ruin i zgliszczy. Trzeba ją wytrwale oswajać, respektując manifestujące się różnice, by wydobyć ich potencjalną produktywność. Trzeba mozolnie, krok po kroku, szukać przestrzeni możliwej współpracy, wspólnych interesów i wartości, określać miejsca wyłączone i pozostające pod ochroną, ale też wyznaczać obszary autonomii każdego z uczestników. Trzeba uprawiać ten ogródek, bo inaczej zarośnie tak, że siły natury wezmą w nim górę nad siłami kultury. Wówczas staniemy się obcy sami dla siebie.
Polska wieloplemienna nie jest ani dobrodziejstwem, ani dopustem Bożym. Została nam zadana przez historię i jako taka stanowi materię naszego obowiązku. Mieści w sobie różne, przeciwstawne możliwości i nic jeszcze nie jest przesądzone. Jest więc wciąż szansa, by uczynić ją naszym zbiorowym dobrem i bogactwem, siłą kulturotwórczą. Aby szansę tę wykorzystać, trzeba oprzeć się pokusie emigracji do „globalnej wioski”. Prawdziwe życie jest gdzie indziej. Okazuje się trudniejsze i bardziej skomplikowane, niż nam się wydawało, gdy dążyliśmy do tego, by mogło się ujawnić. Stawianie czoła tej sytuacji oznacza traktowanie wszystkich opisanych właściwości kultury współczesnej nie jak przeznaczenia, lecz jak wyzwania. Odpowiedzią na to wyzwanie są tysiące lokalnych i regionalnych inicjatyw kulturalnych i społecznych – fundacji, stowarzyszeń, grup artystycznych, wydawnictw, teatrów – które skorzystały ze świeżo odzyskanej wolności, biorąc odpowiedzialność za kulturę rozumianą jako twórcza działalność w kręgu lokalnych społeczności i środowisk. Pracują oni poza strukturami państwowymi, często poza wszelkimi zastanymi strukturami, często w warunkach samozatrudnienia, łącząc entuzjazm dla nowych pomysłów z menedżerską sprawnością. Wypełniają w ten sposób w praktyce starą misję inteligencji dostosowaną do warunków wolnorynkowych, najnowszych technologii i mediów.
Jeśli więc podejmiemy zadanie budowania wspólnego świata polskich plemion, nie staniemy bezradni i z gołymi rękami. Są ludzie, którzy wiedzą, jak się do tego zabrać; są środowiska, które na swoim podwórku już to robią; są metody i pomysły, niezbędna wiedza i umiejętności. Trzeba jednak wszystkie te siły uruchomić i otworzyć przed nimi pole działania.
Wspólnym mianownikiem tych różnorodnych przedsięwzięć wydaje się postawa – bo nie metoda – animacyjna. Animacja kultury – rozumiana jako ożywianie pewnych sfer czy typów doświadczenia kulturowego człowieka – to zadanie wyłonione przez historyczną sytuację kultury jako odpowiedź na jej zaniechania, zaniedbania i dysfunkcje. Nie ma tu więc uniwersalnych recept ani modelowych rozwiązań; wyznacznikiem działalności animacyjnej jest, z jednej strony, porządek wartości i potrzeb kulturowych, z drugiej zaś – historyczny stan ich realizacji.
Główne wektory tej sytuacji zostały już wskazane. Warto tylko dodać, że wektory te określają nie stany, lecz procesy, ich kierunek i moc. Kultura współczesna to pole wielu oddziałujących na siebie sił, często przeciwstawnych, ścierających się – i poprzez to wciąż ewoluujących, często w sposób nieprzewidywalny. Skuteczne w niej działanie wymaga więc czegoś więcej niż zastosowania takich czy innych, sprawdzonych, standardowych form i technik. Wymaga takiej wiedzy, takich umiejętności, a nade wszystko takiej postawy – które pozwolą nie tylko rozpoznawać nowe wyzwania, ale też w nowy sposób je rozwiązywać.
Umieszczona w tym kontekście i wobec tych wyzwań animacja kultury oznacza w pierwszym rzędzie stwarzanie warunków, w których ludzie – jednostki i grupy – mogliby realizować swoje potrzeby w ramach kultury samodzielnie przez siebie odkrytej lub wynalezionej. Celem tak rozumianej działalności animacyjnej nie jest więc jakkolwiek rozumiane upowszechnienie „kultury wysokiej” czy też najwartościowszych wytworów kultury masowej; nie jest też pobudzanie amatorskiej twórczości artystycznej w tradycyjnym sensie, wyizolowanej z kontekstu środowiska życia. Odniesieniem podstawowym jest tu całość kulturowej potencjalności człowieka, całość jego osobowości kulturowej – która przez współczesną kulturę masową i tradycyjne instytucje kulturalne aktualizowana jest fragmentarycznie i selektywnie. Chodzi wiec o to, by dla modelu opartego na bierności/odtwórczości/receptywności/zmysłowości stworzyć przeciwwagę w postaci modelu opartego na aktywności/twórczości/samorealizacji/wrażliwości poznawczej, aksjologicznej i estetycznej.
Podstawowej perspektywy służącej rozpoznaniu sytuacji, potrzeb i potencji ludzi, a także dogodnego instrumentarium oddziaływania animacyjnego dostarcza antropologia kulturowa – nie tylko jako pewna dziedzina wiedzy, ale też jako źródło szczególnego rodzaju wyobraźni i wrażliwości. Pozwala ona ująć partnera „sytuacji animacyjnej” jako podmiot w tym, co w nim pierwotne, żywe, organiczne i całościowe. A więc w całości jego osobowości kulturowej, obejmującej nie tylko aspiracje i umiejętności artystyczne, wyobraźnię czy potrzeby ekspresyjne, ale też poziom postaw i wzorów życia, form tożsamości, modeli emocjonalności etc. W całości relacji międzyludzkich, w jakich uczestniczy – określanych przez charakter społeczny, wzory rodziny i typy grup pierwotnych, orientacje interpersonalne, umiejętności organizacyjne i kooperatywne. Wreszcie w całości jego macierzystego środowiska społecznego, z uwzględnieniem lokalnych tradycji kulturalnych, zwyczajów i obyczajów, potrzeb i problemów społecznych, grup i ruchów, formalnych i nieformalnych autorytetów, charakteru pejzażu geograficznego i kulturowego, miejscowych wzorów organizacji czasu i przestrzeni.
Animacja kultury rysuje się w tym ujęciu jakosui generis „stosowana antropologia kulturowa”. Rodzi to szereg istotnych konsekwencji określających „postawę animacyjną”. Zakłada ona przede wszystkim umiejętność sytuowania problemów konkretnego środowiska w przestrzeni antropologicznych regularności istnienia i stawania się kultury, ze szczególnym uwzględnieniem tego, co pierwotne w doświadczeniu kulturowym. Wymaga to zdolności do traktowania kultury cudzej jak kultury własnej (ivice versa), czego warunkiem z kolei jest konieczność rozpoznawania przez podmiot (animatora) swojej własnej tożsamości jako wyznacznika jego uczestnictwa w „sytuacji animacyjnej”. Oczywistą konsekwencją jest trwała rezygnacja z orientacji „paternalistycznej” (dyrektywnej, centralistycznej, dydaktycznej) na rzecz „partycypacyjnej” (demokratycznej, opartej na wzajemności i podmiotowości partnerów).
Taka koncepcja animacji kultury wyznacza model kształcenia animatorów kultury. Model ten powinien uwzględniać trzy podstawowe płaszczyzny – powinien umożliwić uczestnikom zdobycie solidnej wiedzy o kulturze (teoretycznej i użytkowej), zgromadzenie bogatego i owocnego doświadczenia oraz wyłonienie własnej idei animacji.
Niezbędna wiedza o kulturze obejmować musi główne obszary i wymiary kultury (określone w porządku genetycznym i funkcjonalnym), wzajemne relacje i zależności różnorodnych składników, zasady i mechanizmy procesów kulturowych, własności systemów komunikacji i mediów kulturowych – w ujęciu antropologii kulturowej, rozumianej nie jako doktryna czy system metod i nie tylko jako dziedzina wiedzy, lecz jako szczególny rodzaj wyobraźni i wrażliwości, zwracających się właśnie ku temu, co w ludzkim doświadczeniu pierwotne i elementarne.
Źródłem potrzebnego doświadczenia powinno być uczestnictwo w procesach konkretnych działań twórczych podczas warsztatów i praktyk prowadzonych przez wybitnych praktyków, którzy wprowadzają uczestników w tajniki swojej pracy i zapoznają z obszarami, w jakich sami działają.
Idea animacji, wyrastająca ze wskazanych już ogólnych zasad, może wyłonić się jedynie z indywidualnego odniesienia do współczesnej sytuacji kultury, pozwalającego odkryć i określić własne „powołanie”, wyznaczone przez rozpoznane cele, aspiracje i indywidualne dyspozycje kulturotwórcze.
Dopiero połączenie i zharmonizowanie tych trzech czynników może przysposobić do skutecznej i twórczej pracy animacyjnej, której celem idealnym jest ukształtowanie pewnego wzoru kultury – w określonych ramach czasu, miejsca i środowiska. Tak określony cel wymaga nie tylko wszechstronnych doświadczeń i kompetencji, ale też umiejętności poruszania się i działania w „sytuacjach otwartych” oraz zdolności do twórczości kulturowej – łączącej własne aspiracje i dyspozycje animatora z ujawnianymi dzięki jego pomocy potrzebami, zasobami i możliwościami środowiska, dla którego i z którym pracuje.
Z tego punktu widzenia najcenniejszą dla adepta animacji inspiracją mogą być przedsięwzięcia i instytucje kulturalne stworzone od podstaw, niezależnie od istniejących struktur, z inicjatywy ich twórców i na podstawie programów zagospodarowujących niewyartykułowane dotąd potrzeby i aspiracje środowiska, zwłaszcza w regionach peryferyjnych, oddalonych od głównych centrów i zaniedbanych. Na szczególną uwagę zasługują różnego rodzaju nowatorskie projekty animacyjne, nieliczące się z utrwalonymi schematami, poszukujące nowych formuł działania dostosowanych do własnych oryginalnych celów bądź do nierozpoznanych dotąd potrzeb. Są to na przykład autonomiczne zespoły twórcze, prowadzące samodzielne poszukiwania artystyczne i „wymieniające” produkty swojej pracy z innymi zespołami, animujące własne działania, które animują innych poprzez stwarzanie im możliwości uczestnictwa w całym doświadczeniu artystycznym i kulturowym grupy. Innym rodzajem są zespoły „niewidzialnych pomocników”, zwłaszcza działające w trudnych kulturowo czy społecznie regionach, oferujące „dobre usługi” lokalnym społecznościom, pomagające im odkrywać i rozwijać własne potrzeby i cele kulturalne, stwarzające warunki do spotkań międzygrupowych w sytuacjach ożywiających lokalne tradycje i zbiorową tożsamość.
Ze względu na wszystkie te wymiary „sytuacji animacyjnej” i wyznaczniki „postawy animacyjnej” należy strzec się metod bezpośredniego uczenia czy szkolenia animatorów (zwłaszcza teoretycznego, „metodycznego”! – skoro oni sami w przyszłych działaniach winni strzec się postawy paternalistycznej wobec swoich partnerów. Formy kształcenia animatorów winny być więc zgodne z zasadami samej pracy animacyjnej. Podstawowy sposób kształcenia to wprowadzanie adeptów w procesy konkretnych działań kulturotwórczych, stwarzanie warunków, by uczestniczyli w płodnych, pobudzających doświadczeniach wybitnych twórców i placówek kulturalnych. Trzeba powstrzymać się przed bezpośrednim ingerowaniem w to, co zrobią z tymi doświadczeniami, jak je indywidualnie przyswoją i wykorzystają – poza uświadamianiem, że najgorsza jest imitacja. Można natomiast – i warto, i należy – wspomagać procesy krystalizowania się tożsamości intelektualnej i kulturowej adeptów, bo dzięki temu zyskają przesłanki adaptacji zgromadzonych w toku kształcenia doświadczeń do własnych osobowości, uzdolnień i preferencji; praktyczna wiedza antropologiczna z kolei umożliwi im adaptację tych doświadczeń do warunków, jakie napotkają w działalności podejmowanej już na własną rękę.
Animacji kultury niepodobna więc wykładać czy nauczać jako odrębnego „przedmiotu”; można za to przygotowywać adeptów – oferując im wiedzę i źródła owocnych doświadczeń – do poszukiwań własnych sposobów jej praktykowania. I tak zresztą pójdą tą drogą tylko ci, którzy własną samorealizację potrafią znajdować w służeniu samorealizacji innych. Wydawało się, że historycznie ukształtowana rola polskiej inteligencji już przeminęła, a tymczasem okazuje się, że odżywa na nowo – jako wzorzec postaw kulturalnych – i jako taka może i powinna zostać ponownie podjęta.