Muzyczna „mitologia” (38). Muzyka uśmiechnięta
Autor: Rafał Ciesielski
Jaka jest natura muzyki: muzyka jest trudna czy łatwa, oryginalna czy banalna, prosta czy złożona, poważna czy niepoważna? Wśród wielu określeń różnych rodzajów muzyki niewiele jest takich, które tak bardzo popsuły szerokie pojmowanie i traktowanie muzyki, jak określenie: „muzyka poważna”. Ustanowiło i wciąż ustanawia ono muzykę (tę klasyczną czy artystyczną) jako dziedzinę o jakimś wyjątkowym stopniu obcości, trudności i nieprzystępności, o charakterze tak poważnym, że zniechęcającym do jej słuchania i poznawania. A jeśli już – to w dawkach dozowanych oszczędnie, jak na powagę przedmiotu poznania przystało.
Nasz świat postrzegamy i porządkujemy według nadawanych mu nazw, to one określają rzeczy i zjawiska i zarazem nasz do nich stosunek. Określenie „muzyka poważna” to jeden z tych muzycznych mitów najbardziej może szkodliwych, bo fundamentalnych: każdego zbliżającego się do dziedziny muzyki już u progu odstrasza, stawia w pozycji nieufności, każe przybrać kamienny wyraz twarzy (wszak teraz będzie poważnie) i przygotowuje na najgorsze (wszak teraz będzie… nudno). Odium rzekomej powagi spada na cały obszar tej muzyki.
Tymczasem, jak wiadomo – to obszar otwarty. Ta rzekomo poważna muzyka ma wiele twarzy, także tych z uśmiechem i z dystansem do powagi. I w niczym nie podważa to tych jej wytworów, które są w istocie poważniejsze lub wprost poważne, to znaczy pisane na serio, z silnym estetycznym czy etycznym przesłaniem, z traktowaniem muzyki jako wyrafinowanej sztuki dźwięku.
Gdy uwolni się od określenia „muzyka poważna”, okazuje się, ile w tej „poważnej” muzyce i w całej dziedzinie muzyki nie tyle „niepowagi”, ile właściwego każdej sztuce zróżnicowania, zatem obecności rozmaitych zjawisk i rozwiązań: kuszących brzmień, wciągającej narracji, wyrazowych niuansów, gwałtownych kulminacji, lirycznej zadumy. Ile także kryje się w niej humoru i dowcipu, ile możliwości gry z naszą wyobraźnią i „puszczania oka” do słuchacza. Wówczas muzyka przestaje straszyć swą nazwą (nadaną jej − jak mówi jeden ze znawców muzyki − prawem kaduka).
W muzyce powagi i dramatu nie jest przecież więcej (a może nawet mniej) niż w innych sztukach, a przecież nie funkcjonują w języku jako trwałe, rodzajowe określenia: „teatr poważny”, „literatura poważna”, „film poważny” czy „poważne sztuki wizualne”. Muzyka została tu wyróżniona w jakże nieadekwatnej formule nazewniczej, co chyba wciąż przysparza jej jedynie problemów: pomniejsza grono słuchaczy i niekiedy dziwnie sytuuje w przestrzeni kultury.
Humor czy komizm w muzyce to odrębne zagadnienie warte poważnego studium (to ci dopiero: poważne studium o „niepoważnej” muzyce). Jak ów muzyczny komizm może wyglądać? Raczej nie wywołuje salwy śmiechu, na ogół jest bardziej subtelny, zniuansowany, niekiedy dobrze zakamuflowany i wymagający od słuchacza dobrej znajomości literatury muzycznej, zdolności do skojarzeń, niejakiej bystrości i gestu wyobraźni.
Humor zawiera się nie tylko w utworach muzycznych. Dziedzina muzyki aż kipi żartem i dystansem do samej siebie: obecne w niej stereotypy, mity, uprzedzenia czy nawyki stanowią kanwę niezliczonej ilości dowcipów, nieprzebrany jest też obszar anegdot o wybitnych i mniej wybitnych muzykach.
O muzyce traktować więc można rozmaicie, a świat dźwięku niezmiennie pozostaje źródłem inspiracji o najróżniejszej naturze. Kiedyś (kiedy i gdzie to było?) natknąłem się na zabawną rzecz: swoiste „definiowanie” terminów muzycznych odwołujące się do metafor, gry skojarzeń, przywoływania mniej lub bardziej ukrytych sensów i całkiem otwartych (czytaj: całkowicie niekiedy „odjechanych”), ale zawsze jakoś logicznie dających się utrzymać relacji między definiowanym terminem a jego „objaśnieniem”. W treści tych definicyjnych objaśnień mamy zatem potoczne zwroty, określenia „skrótowo” opisujące istotę danego w terminie zjawiska, powiedzenia obiegowe, tytuły, cytaty (nawet z poezji!). W każdym przypadku „jakoś” tłumaczą one dany muzyczny termin.
Rzecz ma przy tym cechę szczególną: jest to bodaj jedyny na świecie rodzaj słowniczka, który już przed jego użyciem wymaga bezwzględnej znajomości znaczenia definiowanych w nim terminów. Dopiero bowiem, gdy wiemy, czym jest rondo, co to jest ostinato i na czym w istocie polega forma concerto grosso, możliwe jest satysfakcjonujące skorzystanie z owej osobliwej formuły definicji opartych na pełnych dystansu i humoru słowno-muzycznych grach. Tworzą one przestrzeń jakichś – w istocie zabawnych − meta-definicji. Zatem: miłej zabawy…
Rondo – „tu już byliśmy”
Czynele – „kuchenne rewolucje”
Ad libitum – „co się komu podoba”
A cappella – „instrumentaliści na urlopie”
Duo – „moje, twoje, moje, twoje”
Aleatoryzm – „w poszukiwaniu straconej… formy”
Koncert – „moje, wasze, moje, wasze”
Concerto grosso – „nasze, wasze, nasze, wasze”
Fuga – „co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”
Passacaglia – „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”
Etiuda – „per aspera ad astra”
Allegro sonatowe – „był sobie dziad i baba”
Potpourri – „groch z kapustą”
Augmentacja – „sytuacja przed dietą”
Diminucja – „sytuacja po diecie”
Unisono – „marzenie przy hymnie (państwowym)”
Foxtrot – „chodzi lisek koło drogi”
Triola – „trzech na tandemie”
Inwersja – „gdy świat stoi na głowie”
Pauza generalna – „(chwilowy) zanik inwencji kompozytorskiej”
Da capo – „a może by tak jeszcze raz”
Stretto – „ale ja jeszcze nie skończyłem”
Recitativo secco – „sucha gadka”
Requiem – „memento mori”
Call and response – „dziś pytanie, dziś odpowiedź”
Czelesta – „niebo w… uszach”
4’33’’ – „cisza dokoła…”
Recital – „samotność długodystansowca”
Barkarola – „zejdź do gondoli”
Ostinato – „a Kartagina musi zginąć!”
Tutti – „wszystkie ręce na pokład”
Bis – „koncert plus”
Bocca chiusa – „milczenie jest złotem”
Scherzo – „śmiech przez łzy”
Suita – „menueta czas zacząć”
Wirtuozeria – „salto mortale”
Staccato – „taniec na puentach”
Repetycja – „nic dwa razy się nie zdarza?”
Powyższy „słowniczek” (jak każdy) jest otwarty na poszerzenia, uzupełnienia i korekty. Jako że jest to jednak słowniczek dość osobliwy, uzupełniać go może każdy, według własnego pomysłu i fantazji… Może warto podjąć się i takiego „definiowania” muzyki?
PS.
Dołożyłem wszelkich starań w celu ustalenia źródeł i autorstwa niewłasnych „definicji”, ale bez powodzenia.