Moje wspomnienia muzyczne
Autor: Melania Sowa
Wyrażenie opinii na temat edukacji muzycznej w Polsce z pozoru jest łatwym zadaniem. Przydatna, nieprzydatna, warto, nie warto. Jednak im dłużej analizuję swoją ścieżkę szkolną dotyczącą tego obszaru z obecnej perspektywy, tym więcej wątpliwości rodzi się w mojej głowie.
Pierwsze wspomnienia mam już z podstawówki. Szkoła na obrzeżach Zamościa, klasa licząca 30 osób chodzących po świecie zaledwie od 7 lat. Zajęcia prowadziła nasza wychowawczyni, która moim zdaniem nie powinna mieć kontaktu z żadnym dzieckiem na Ziemi. Przymuszanie do grania na flecie przed całą klasą nawet najbardziej nieśmiałego dziecka, nieumiejętność pisania klucza wiolinowego oraz przede wszystkim przeświadczenie o tym, że muzyka i plastyka są tym samym. Nauczycielka największą uwagę przywiązywała do nauki śpiewania piosenek na akademie szkolne. Na samo wspomnienie tego zjawiska przypomina mi się ból głowy towarzyszący mi na tych zajęciach. Klasa złożona z przeróżnych, nieukształtowanych jeszcze osobowości, małych ludzi nieznających swoich oraz cudzych granic, przyszłych sportowców, humanistów, lekarzy, barmanów, nauczycieli i artystów. Te wszystkie pełne ciekawości umysły były zmuszane do stania i śpiewania piosenek. Część dzieci niemogących znieść tego, że ktoś krzykiem zmusza je do śpiewania, znajdywała sobie inne zajęcia np. ciągnięcie za włosy, rzucanie piórnikami, wyśmiewanie dzieci z biednych rodzin bądź na tamte czasy odważne wypowiadanie słów potocznie zwanych łaciną podwórkową. Piękne czasy. Mało kto zdawał sobie wówczas sprawę z tego, że wtrącenie przekleństwa w zdanie za parę lat nie będzie najgorszą rzeczą, jaką się zrobiło.
Na podstawie tych wspomnień wysuwam następujący wniosek. Prowadzenie zajęć muzycznych na tak wczesnym etapie rozwoju z trzydziestoma osobami jest objawem masochizmu pedagogów oraz bardzo brutalnym ukazaniem młodym, że życie bywa trudne, a czasem nawet i bezsensowne. Sądzę, że zmuszanie kogokolwiek do śpiewania bądź grania na jakimś instrumencie pod groźbą krzyku i wystawienia oceny niedostatecznej zaszczepia w nas, ludziach, bardzo szkodliwe przywiązanie do systemu i tego, że należy spełniać oczekiwania nawet w bólu, pocie i łzach.
Jedynym pozytywnym wspomnieniem z tego okresu jest uroczystość zorganizowana pod koniec maja w trzeciej klasie podstawówki. Było przyjemnie, ponieważ wiedziałam o zmianie wychowawczyni oraz miałam okazję zaśpiewać piosenkę sama z opracowaniem muzycznym przygotowanym przez moją siostrę. To była jedyna sytuacja, w której wychowawczyni spojrzała na mnie z podziwem, a nie antypatią wynikającą z mojego zamknięcia i pochodzenia z ubogiej rodziny.
Do głowy nasuwa mi się kolejne spostrzeżenie. Być może nastawienie nauczycielki wynikało ze stresu spowodowanego przymusem spełnienia wymogów narzuconych przez system edukacji, być może powodem jej zachowania była próba utrzymania pozorów prowadzenia najlepszej klasy w szkole, być może powodem były szkodliwe schematy psychiczne, w które nieświadomie wpadła w swoim życiu, być może ta praca była dla niej próbą wynagrodzenia sobie czegoś, co ją skrzywdziło. Nauczyciele również są ludźmi. Szkoda jednak, że w całym 12-letnim systemie edukacji zabrakło czasu na rozwijanie wrodzonych predyspozycji pojedynczych jednostek. Zamiast tego kilkanaście lat przeznaczone na dostosowywanie się do wizji świata utworzonej przez przemądrzałych polityków.
W klasach 4–6 nastąpiła zmiana. Lekcje z muzyki opierały się głównie na graniu na flecie oraz nauce nut. Nie było już zmuszania do śpiewania na akademiach szkolnych. Występ stał się wyborem. Jako osoba uczęszczająca do szkoły muzycznej na samym wstępie miałam pewne fory. Począwszy od znajomości materiału, a skończywszy na pozytywnym podejściu pedagożki do mojej osoby. Wykonała kilka prób namówienia mnie do występu przed całą szkołą, jednak nigdy z tego nie skorzystałam, ponieważ mój umysł podsuwał mi ponurą wizję pomyłki przed wszystkimi, co w następstwie powodowałoby zbiorowe naśmiewanie się z mojej osoby.
W gimnazjum muzyki było o wiele mniej, nadal była gra na flecie, jednak tym razem nauczycielka postanowiła pokazać uczniom obszar muzyczny sklasyfikowany jako muzyka klasyczna. Te lekcje wspominam z mieszanymi uczuciami. Część uczniów przysypiała, część korzystała z telefonów komórkowych, a ja miałam zapewnione 45 minut spędzonych w spokoju i bez bólu głowy, co było miłą odmianą po wcześniejszych doświadczeniach.
Po zmianie nauczyciela wreszcie doświadczyłam satysfakcji z zajęć muzycznych. Dopiero czwarty pedagog, na którego trafiłam, potrafił przede wszystkim utrzymać 45-minutowe zajęcia we względnej ciszy oraz jakkolwiek zachęcić młodych ludzi do poszerzania swojej wiedzy muzycznej. Sądzę, że wiązało się to z charyzmą, jaką dysponowała nauczycielka, oraz pasją, jaką posiadała. Oczywiste jest to, że miała do czynienia z ludźmi już nieco bardziej świadomymi. Nie odmawiałabym jej jednak wrodzonego talentu do nauczania oraz poczucia misji wzbogacenia gustów muzycznych młodych ludzi. Wiele opowiadała nam o muzyce popularnej, w ten sposób trafiała niemal do całej klasy. Każdy mógł usłyszeć coś ciekawego o swoim ulubionym artyście lub utworze, który słyszał tego dnia w radio, jadąc do szkoły. Przeplatała taką wiedzę z historią muzyki.
Jak widać, nie tylko podstawa programowa składa się na nauczanie. Wielką, o ile nie największą rolę w edukowaniu młodych ludzi, przyszłych dorosłych, tworzą pedagodzy – ich kreatywność, nietypowość, pasja, a także charyzma.
Lekcje wiedzy o kulturze w liceum przypominały kabaret, a momentami film opowiadający o polskiej młodzieży gubiącej się w swoim systemie wartości. Nauczycielka na skraju załamania nerwowego, omamieni hormonami uczniowie. To wszystko zamknięte w czterdziestopięciominutowy blok lekcyjny.
Miałam także okazję uczęszczać do państwowej szkoły muzycznej. Ten rodzaj szkoły jest zupełnie czymś innym, a różnica w obu systemach jest jedna. Szkoła muzyczna jest wyborem. Smutna rzeczywistość pokazuje, że czasem decyduje rodzic, jednak nadal nie jest narzucana obowiązkowo przez państwo. Nauczyciele nadal są ludźmi, a uczniowie przyszłymi dorosłymi, system systemem, jednak różnica w podejściu jest diametralna. Większość klasy jest tam ze swojego własnego wyboru, spotykamy tam ludzi realizujących swoje marzenia, ludzi pasji, ludzi skupionych oraz potrafiących odnaleźć swoją wrażliwość w muzyce.
Oczywiście nadal zdarzają się skrajne sytuacje, poniżanie uczniów. Jednak relacje uczeń–pedagog w szkołach muzycznych są nieco inne. Nauczyciel od instrumentu głównego zazwyczaj towarzyszy uczniowi przez cały stopień, czyli 4 lub 6 lat. Spotkania indywidualne dają możliwość stuprocentowego skupienia się na jednej osobie, na jej umiejętnościach, poznaniu obszarów wymagających dokładniejszego wytłumaczenia, ale także możliwość wspólnego przeżywania muzyki, tak zwanego wczucia. Moje doświadczenia w pozytywny sposób pokazują również wyrozumiałość pedagogów. Przykładem tego jest zróżnicowanie wiekowe występujące w klasach szkół muzycznych. W pierwszej klasie spotykają się 6-,7-,8-, 9-latki. Duży rozstrzał wiekowy pedagodzy potrafili jednak sklejać w całość.
Szkoła muzyczna z racji swojej nieobowiązkowości potrafi zaszczepić w przyszłych dorosłych ambicje, dostrzeganie wrażliwości, poszerza gust muzyczny oraz uczy organizacji dnia. Rozwija pasje, co odciąga młodzież od nudnego spędzania popołudnia. Dodatkowo zbiera umysły o podobnych zainteresowaniach, co potrafi „dać nieco światła” dla dzieci chodzących do państwowych szkół podstawowych.
Uważam, że wychowanie muzyczne jest niezwykle istotne w rozwoju przyszłych dorosłych. Wiedza o muzyce, znajomość jej obszarów, dostrzeganie innowacji, a nawet pewnych reguł zdecydowanie podnosi wymagania typowego Polaka, co rzutuje na całą kulturę, którą jesteśmy otoczeni. Wrażliwość muzyczna pomaga w selekcjonowaniu najbardziej wartościowych dzieł. Jednak nauczenie tego wszystkiego dzieci jest w moim odczuciu niezwykle trudne. Muzyka jako przedmiot szkolny jest traktowana po macoszemu. Jako dodatek podnoszący średnią, jako czas dla uczniów na rozmawianie lub delektowanie się drugim śniadaniem. Widzę w tym ogromny błąd systemowy. Trzydzieścioro dzieci grających w tym samym czasie na flecie. Czterdzieści pięć minut raz w tygodniu. Z jednej strony to za mało na tak precyzyjną dziedzinę nauki. Z drugiej jednak strony, gdybym mogła jeszcze raz przejść podstawówkę, zdecydowanie nie uczęszczałabym na te zajęcia. Moją propozycją jest podzielenie muzyki na część teoretyczną i praktyczną. Tę drugą podzieliłabym na grupy tak, aby lekcje – jeśli uczniowie już muszą grać na tym flecie – odbywały się w dziesięcioosobowych składach. W wersji świata idealnego nikogo bym do niczego nie zmuszała, co najwyżej zachęcała. Taka właśnie powinna być rola nauczyciela. Zachęcanie, pokazywanie pasji oraz niezwykłości muzyki. Jakby na to nie patrzeć, dźwięki towarzyszą nam przez całe życie, więc warto coś o nich wiedzieć.
Warto zastanowić się, czy zmuszanie młodych ludzi do nauki czegokolwiek jest dobrym pomysłem. Czy nie lepiej dać możliwość poznania różnych dziedzin i decydowania, co jest dla kogoś najbardziej pasjonujące? Sądzę jednak, że taki system szkolnictwa jest zagrażający dla osób rządzących. Indywidualizm, samodzielne myślenie, poczucie wolności, ucieczka od schematu, nieprzewidywalność jest tym, co mogłoby zaszkodzić osobom rządzącym oraz wymogom korporacji dotyczących profilu idealnego pracownika na tworzonym przez nich rynku pracy. Brzmi to nieco jak teoria spiskowa, jednak rzeczywistość, w której żyjemy, pod tym kątem nie jest zbyt kolorowa. Martwi mnie to jednak. Sama jestem przykładem tego, że na drodze edukacji nie spotykamy nauczycieli, pedagogów, tylko ludzi. A ludzie, jak wiadomo, są różni. Niektórzy są dla nas jak wiatr dla żagli, a inni jak susza dla kwiatów. Taka to uroda naszych osobowości.
Ważnym aspektem związanym z moimi doświadczeniami są etapy dorastania, które wpływają na zachowanie uczniów. Jest to zjawisko, którego – na szczęście – nie da się przeskoczyć. Jest to nietypowy czas dla każdego człowieka. Pełen nowości, nadziei, traum, marzeń i zmian. Szkoła powinna być traktowana jako rozwój, poszerzanie umiejętności, wiedzy o sobie, świecie i innych ludziach.
Podsumowując. Moje doświadczenia dotyczące edukacji są kolorowe. Od szarości po zieleń i czerwień, jednak zapewniło mi to niepowtarzalny etap dorastania oraz barwność osób, które spotkałam na swojej drodze. Moja ocena dotycząca edukacji jest negatywna z powodu macek systemu, nieudolnych nauczycieli oraz ciągłych zmian w systemie edukacji. Zmian wprowadzanych nie w myśl, by coś zmienić, ale zrobić inaczej, niż zrobili to poprzednicy.